Film jest ucztą dla oczu i uszu. Ujęcia lasu, jego dźwięki to wszystko jest absolutnie cudowne, ale.. no właśnie.. chyba sama siebie przeceniłam bo ni w ząb nie ogarnęłam fabuły, chyba spodziewałam się czegoś bardziej w stylu wcześniejszych filmów Kawase czyli Kwiatu wiśni.. lub Hikari. Ktoś coś?
Prawdopodobnie Kawase zrobiła film-haiku. Ładne to, ale niezrozumiałe. Może i tak ma być, a może to po prostu nie nasza kultura, więc patrzymy na film jak cielęta. Skoro jednak reżyserka postanowiła, że zatrudni Binoche (jak zwykle manieryczna, wrażliwa intelektualistka) i że pokaże swój film na Zachodzie, to znaczy, że chce nam coś przekazać. Niewiele tu tego.
spróbuję wytłumaczyć ;-)
dawno dawno temu była se w Japonii młoda Jeanne naukowiec od zbierania ziół, która była w ciąży z ukochanym, który z kolei zginął w nieszczęśliwym wypadku podczas polowania, załamana, urodziła i porzuciła dziecko w tymże oto cudnym lesie (w którym zginął ukochany)
po latach wróciła do znajomych miejsc i odnalazła syna, przy okazji znalazła też nową miłość
co do całej otoczki, nie podejmuję się wyjaśnień, co było w przenośni, a co nie, film jest deczko wydumany, ale jakoś nie odrzuciło mnie to od obejrzenia z przyjemnością
wybacz prostotę tłumaczenia, pewnie spodziewałaś się czegoś bardziej nadnaturalnego, ja wybieram prostą drogę, główna bohaterka powraca w stare miejsca w nadziei (szansa 1 na 1000) że odnajdzie syna, cała historia z magicznym ziołem dodaje tylko folkloru/mistycyzmu
Pięknie wytłumaczone. Ja też oglądałam z przyjemnością chociaż metafizyki całej nìe do końca rozumiałam. Ale mi nawet to nie przeszkadzało, że nie rozumiałam. Może o to chodziło, żeby po prostu obejrzeć. Poczuć, zobaczyć. Usłyszeć. Tak jak padło to w jakiejś wypowiedzi bohatera.
Dla mnie to baśń. To opowieść o niemożności pogodzenia się ze śmiercią ukochanego, druzgocącą stratą możliwego z nim życia, możliwego z nim dziecka. Cierpiąca z bólu bohaterka marzy o odrodzeniu jak cykady, które hibernują przez 7,13, 15, a nawet 17 lat pod ziemią - o czym sama mówi - po czym zmartwychwstają, żyją i rozmnażają się. Albo odrodzić się jak las po pożarze w 1000 stopni - o czym też mówi. Chwyta się, jak tonący brzytwy, legendy o roślinie która kwitnie w lesie raz na 997 lat, i która magicznie uwalnia ludzi od wszelkiego bólu i ewoluuje ich w kierunku oświecenia. Takie wspaniałe marzenie każdego, kto przeżył nieodwracalną traumę. Ten japoński las jest jak chrześcijański Bóg (podobno dla niektórych): daje i zabiera, niezbadane są jego ścieżki, w Nim nigdy nie jesteś samotny, las jest wielki, zjem tylko twe zarodniki, a będzie uzdrowiona dusza moja... Z jedną różnicą: las istnieje, można go dotknąć, powąchać. Jak mówi do niej Satoshi: patrzysz, słuchasz, dotykasz i czujesz - to wszystko. A Jeanne na to odpowiada: chciałabym to z kimś dzielić. I o tym jest cała opowieść: o jej tęsknocie do bycia z ukochaną osobą, z którą by mogła się dzielić. Ale Satoshi mówi: szczęście jest tylko w naszych sercach. Przyznam że jest to bardzo pogodny film, mimo opowiadania o wielkim bólu i tęsknocie. Taka wizja.