Bardzo prosty, a jednak niezwykle wyrafinowany film o autentyczności i udawaniu, prawdzie i iluzji, a nade wszystko o związkach międzyludzkich. Juliette Binoche z filmu na film zachwyca mnie coraz bardziej, a tutaj pokazała absolutne mistrzostwo - to zdecydowanie jedna z najlepszych jej ról, cała zbudowana na subtelnościach. Taki jest też ten film - wymaga od widza całkowitego skupienia i maksimum uwagi. Ale jeśli się zaangażujemy, czeka nas przepyszna uczta. Kocham takie kino.
I jeszcze jedno. Film jest także małym traktatem o sztuce - nie tylko dlatego, że od niej wszystko się zaczyna i przewija się ona przez cały film; także nie tylko ze względu na wszystkie mądre słowa powiedziane na jej temat. Sama sytuacja, jaką kreują bohaterowie skonstruowana jest według zasad sztuki i podobnie działa. Zresztą swoją przygodę zaczynają od bezcelowej jazdy samochodem w kółko - wtedy James wypowiada, że ta sytuacja jest "intentionally aimless" (intencjonalnie bezcelowa), co jest dziś jedną z ważniejszych definicji sztuki. Po jakimś czasie zaczyna się gra (mamy nawet scenę makijażu i charakteryzacji). Tworzy się przestrzeń sztuki, która będąc tworem sztucznym, pozostaje autentyczna, może objawić jakąś prawdę o człowieku i rzeczywistości, i chociaż jest swoistym złudzeniem, które mija, może poruszać i przemieniać.
Ech, im więcej myślę o tym filmie, tym więcej smaczków zauważam. I jeszcze jedno pytanie. Czy nie odnieśliście takiego wrażenia, że bohaterka grana przez Binoche, mówiąc o swojej siostrze Marie, mogła mówić w gruncie rzeczy o sobie? Te wszystkie sztuczne kolczyki, które nosiła przy sobie itd. - takich tropów jest w tym filmie mnóstwo, a wszystkie zwodzą, gdzieś się gubią i nic nie jest do końca pewne. Ale przez to o ile ciekawsze!
Oj, tak. :) Ale od czasu "Przed wschodem słońca" i tym podobnych filmów z Julie Delpy, mam słabość do takiego kina. Ten film jest jednak bardziej subtelny i wyrafinowany, niż tamte, co dla mnie jest tylko dodatkową zaletą.
A ja ostatnio mam przesyt takiego kina. To, com kiedyś robiło na mnie wrażenie, dziś zdaje mi się pustą formą, powielaną konstrukcją, pozbawioną iskry oryginalności
Zapewne wszystko może się znudzić. O ile Delpy rzeczywiście trochę się powtarza (niedługo kolejny jej film tego typu), to akurat ten był na tyle inny, że nie odniosłem wrażenia powtarzalności.
Cóż, ja wolę reżysera z ubiegłego stulecia. "Smak wiśni" jednak zrobił na mnie większe wrażenie.
A widzisz! Ja niestety jeszcze tego nie widziałem, ale już mam dodane do zakładki "chcę zobaczyć" i postaram się gdzieś wyszperać ten film.
Ten film to moje największe zaskoczenie tego roku, z definicji powinien mnie znudzić, Binoche jak zawsze powinna mnie irytować, a tu taka niespodzianka. Fantastyczny seans,pierwsza zaleta: dyskusja o kopii i oryginale naprawdę zagarnęła moje myśli, druga to Binoche: okazuje się, że kiedy mówi po angielsku, bądź nawet po włosku, uaktywnia się w niej jakaś energia, zaczyna być żywą, emocjonalną kobietą z krwi i kości, a nie mimozowatą lalką z jaką zawsze mi się kojarzyła (przepraszam jej fanów). No i najważniejsze: wielu wskazuje tu na podobieństwo z filmami Linklatera- oczywiście tak, choć według mnie bliżej temu filmowi do surrealistycznej "Rekonstrukcji"- w obu przypadkach nie wiemy czy związek jest prawdziwy czy udawany, wiemy, że mamy do czynienia z konstrukcją, "ale i tak boli" ;)
Smak wiśni czy Kwiat wiśni?Pytam bo w dyskusji nad recenzją też mylą tytuły..Oba z resztą pasują do wywodu
Mogła.Nawet wyjąkała jego imę w hotelu,co tak mu się podobało u Marie.Taka drobna interpretacja a wiele wyjaśnia
Bardzo ciekawa uwaga. "Zresztą swoją przygodę zaczynają od bezcelowej jazdy samochodem w kółko - wtedy James wypowiada, że ta sytuacja jest "intentionally aimless" (intencjonalnie bezcelowa)". Na pewno film nie jest tym czym sie na pierwszy rzut oka wydaje, zanurzyć sie w ten film to jak wejść w labirynt. Z chęcią podejmę te przygodę jeszcze raz.
moze ten film traktowal o orygnalnosci/kopiowaniu zwiazkow, czyli udawaniu oryginalnosci, udawaniu oryginalnego 15 letniego zwiazku, udawaniu nieodbecnosci ojca, udawaniu nieistniejacych wspomnien. Czasami ludzie bez slowa, uprawiaja taka gre, zagrajmy w malzenstwo, udownijmy sobie ze nie jakakakolwiek proba zwiazku nie ma sensu bo skonczy sie gorycza. Jak sie jest mlodym to mozna sie latwiej zakochac? Tak jak w Before the sunrise? Istny labirynt, zagiecia czasoprzestrzenne, lawirowanie przez gdybanie, rozmowa w myslach.